Rozdział 38
"Jet Pack Blues"
Gregor
"I'm the kind that can turn july to september
The last one that you'll ever remember"
The last one that you'll ever remember"
Trzymałem telefon w ręce, słuchając do ciężkiego i zmęczonego: "Tak, słucham?". Dwa krótkie słowa, a moja dusza wywinęła fikołka ze szczęścia... ona słucha. Słucha i nie odkłada telefonu... Słucha i nie krzyczy, nie wyrzuca. Ona chce, żebym się usprawiedliwił.
-Lizzie...- Wyszło to ze mnie, jako szept. Ciche, złamane słowo, które znaczyło dla mnie tak wiele. Po drugiej stronie słuchawki rozległo się lekkie westchnięcie. Była zmęczona. Czułem to, nie dałem jej więc dojść do słowa.
-Lizzie, przepraszam!- powiedziałem.- Lizzie, ty nawet nie wiesz, jak mi przykro, jak bardzo zawaliłem... Jesteś najwspanialszą rzeczą, jaka kiedykolwiek mi się przytrafiła! Lizzie, ja... ja nie wiem, co we mnie wstąpiło... już drugi raz mogłem cię stracić z mojej własnej winy... Lizzie...- uczepiłem się jej imienia, bo było to jedyne słowo, które w tamtym momencie miało sens. Jedyne słowo, którego mogłem być pewny, że istnieje. Mogłem mówić największe głupoty, ale "Lizzie" dawało mojej wypowiedzi sensu.
-Gregor... - usłyszałem.- Ja to wszystko wiem.
-Tak mi przykro.
-Mówiłeś... dlaczego to powtarzasz?
Dałem sobie spokój z wstrzymywaniem łez.
-Bo to prawda- powiedziałem.- Bo potrzebuję, żebyś w to uwierzyła.
-Myślę, że ja też potrzebuję w to uwierzyć...- powiedziała,a potem zapadła cisza. Najgłośniejsza cisza na świecie, która grzmiała w moich uszach, niczym olbrzymia burza.- I myślę, że naprawdę bardzo chcę w to uwierzyć, Greg. Ale nie wiem, czy potrafię.
Och.
-Przepraszam...- mruknąłem. Znowu to powiedziałem. Mój głos złamał się w połowie słowa.
-Czy ty płaczesz?- usłyszałem. Tak, Lizzie, płaczę jak małe dziecko. Ja, dorosły facet, utytułowany sportowiec płaczę.
-Ja...- zaciąłem się.
-Płaczesz.
-Płaczę- przyznałem.
-Dlaczego?- Bo jestem cholernym idiotą.
-Bo skrzywdziłem kogoś, bez kogo nie umiem żyć. Bo sprawiłem, że ta osoba płacze... Bo jestem cholernym idiotą.
-Gregor...
-Lizzie! Ty płakałaś! Przeze mnie! Nie obchodzi mnie, co zrobiłaś! Właściwie to przestało się liczyć w momencie, kiedy ci to zrobiłem! Bo ty płakałaś... przeze mnie.- Gwałtowny napad płaczu wstrząsnął moim ciałem. Nie byłem w stanie już nic powiedzieć. Okropność tego, co zrobiłem była tak oszałamiająca, że nie potrafiłem się z tego otrząsnąć. Wiedziałem, przez co przeszła. Wiedziałem, co stało się kiedyś. Ja to wszystko wiedziałem, a i tak zrobiłem dokładnie to samo.
Usłyszałem krople deszczu, uderzające o parapet okna mojego pokoju. Niebo płakało razem ze mną, a po kilku sekundach zorientowałem się, że słyszę w słuchawce ciche pociągnięcia nosem.
-Nie Lizzie, tylko nie płacz. Ja... ja nie przeżyję, jeśli ty będziesz płakać... Lizzie proszę.
Ale ona nic nie powiedziała.
Minęła minuta...
Potem pięć...
Siedem...
-Gregor...- Wstrzymałem oddech.
-Tak?
-Ja ci wierzę...
__________
Okej, po pierwsze: przepraszam, że nas tak długo nie było! Nie chciałyśmy tak znikać bez uprzedzenia, ale tak jakoś wyszło... Wybaczycie nam?
A po drugie: Kolejny rozdział!!! :)))
Mamy nadzieję, że był wart czekania (co z tego, że jakiś taki krótkawy xD) Coś w końcu zaczyna się dziać dobrego :D
Dajcie znać, jak Wam się podoba!
Kochamy Was
Milka i Molly <3